Michał Skowron
Redakcja ambient.com.pl
Jedną z moich akademickich specjalności jest muzyka. Można by pomyśleć, że to zabawa, ale na City University of New York czułem się sztywno i formalnie. Oczywiście, studiowaliśmy operę Mozarta z 1791 roku Die Zauberflote, która nie jest niczym innym, jak tylko dziką sztuką, ale nie było tego widać ani w klasie, ani w operze. W rezultacie nowojorska Metropolitan Opera i inne klasyczne miejsca z trudem zapełniały swoje miejsca. Trudno to sobie wyobrazić teraz, gdy muzyka klasyczna stała się snobistyczna i nieprzystępna, ale kiedyś muzycy klasyczni mogli się wyluzować, improwizować i nawiązywać rozmowę z publicznością. Publiczność z kolei czuła się wolna i mogła klaskać, kiedy tylko chciała.
Niewiele osób jest w stanie zrozumieć przestarzałą niemczyznę Czarodziejskiego fletu. My na wydziale muzycznym spędziliśmy co najmniej cztery lata na jego nauce. Nasi profesorowie uparcie utrzymywali go w stanie czystym i skamieniałym, nawet gdy liczba uczniów malała.
W tym samym czasie grunt przesuwał się pod naszymi stopami. Na przykład w 2008 roku nowojorska Metropolitan Opera odeszła od swojej wyspiarskiej natury i dokonała śmiałego anglojęzycznego eksperymentu: na wyprzedanych salach kinowych pokazała skrócone przedstawienie Czarodziejskiego fletu z lalkami naturalnej wielkości. To przedstawienie nie było jednak przeznaczone dla nauczycieli akademickich. Byliśmy małą klasą uczonych o dużej wiedzy, pisaliśmy i występowaliśmy tylko dla siebie nawzajem.
Kiedy zacząłem pracować jako redaktor naukowy, często pojawiał się sztywny i formalny język. Naukowcy czuli, że wydawcy chcą, aby tak było. Ja wolałbym raczej zrewidować język tak, aby zwykli ludzie też mogli je zrozumieć. Ale nie zrobiłem tego. Strażnicy mieli sposób na onieśmielanie ludzi.
Podobnie jak w dziedzinie muzyki, pytanie sprowadzało się do tego: czy badacze i naukowcy muszą stać z dala od życia w prawdziwym świecie? Jakiemu celowi to służy? Dlaczego naukowcy muszą pisać w sposób, który rozumieją tylko inni naukowcy?
Annie Paul, pisarka, krytyk i kierownik działu publikacji Studiów Społecznych i Ekonomicznych na Uniwersytecie Indii Zachodnich, twierdzi, że idee akademickie nie mogą i nie powinny być wyrażane w języku osób z zewnątrz. Innymi słowy, my, naukowcy, jesteśmy swego rodzaju braminami. Pani Paul twierdzi, że potrzebna jest kasta - zwróćcie uwagę na jej wybór języka - wysoce wykształconych dziennikarzy, którzy tłumaczyliby wysoki żargon akademicki braminów na coś prostszego dla szerszej publiczności.
Niektórzy twierdzą, że naukowcy tradycyjnie byli zmuszani do pisania w nieprzejrzystym stylu, aby być traktowanymi poważnie przez tych, którzy ich oceniają, czy to kierownika wydziału, redaktora pracy badawczej, redaktora czasopisma, czy tym podobnych. Poza tym, lata głębokich studiów, których uczeni potrzebują, by stać się specjalistami w wybranych przez siebie dziedzinach, tak mocno obwarowują ich mózgi regułami akademickimi, że rozpakowanie ich wydaje się niemal niemożliwe.
Gareth Cook pisze:
...[mózg] gry może przynieść poprawę w wąskim zadaniu jest przeszkolony, ale to nie przenosi się do szerszych umiejętności, takich jak zdolność do czytania lub zrobić arytmetyki, lub do innych środków inteligencji. Innymi słowy, granie w gry czyni cię lepszym w grach, ale nie w niczym, na czym komukolwiek mogłoby zależeć w prawdziwym życiu.
Biorąc pod uwagę, w którą stronę wieje wiatr, moglibyśmy przynajmniej zredagować mylący język. Możemy usunąć zbędne elementy, połączyć frazy w łatwe do uchwycenia struktury równoległe i wybrać jedno proste słowo, które zastąpi pięć skomplikowanych słów.
A potem jest żargon: możemy potrzebować dziesięciu prostych słów, aby wyjaśnić jeden akademicki idiom, a czasami najlepiej jest po prostu zostawić go w spokoju (jeśli potrzebujesz żargonu akademickiego, aby uszczęśliwić swojego kierownika wydziału, sprawdź 50 zwrotów New York University).
Nie brakuje nam dowcipów o niedotkniętych uczonych, ale to trochę smutne. Nie mogę pomóc, ale czuję, że to my jesteśmy przegrani. W muzyce pop/rock rytmy shuffle i swing nie są nawet zapisane; nigdy nie uczyliśmy się ich w klasie, a chciałbym, żebyśmy to zrobili. Szkoda, że nie nauczyliśmy się jak rozmawiać z prawdziwymi muzykami.
I szczerze mówiąc, jak wiele badacze nauk społecznych mogą zyskać dzięki kwestionariuszom, które wypełniają nasi badani? Wyobraź sobie, jeśli możesz, co by się stało, gdyby ci badani mieli dostęp do naszych badań na ich temat, a następnie opublikowali odpowiedź. Może to zbyt wiele, by o to prosić. Taka wymiana zdań między naukowcami a naszymi badanymi, czy też teoretykami muzyki a muzykami rockowymi/jazzowymi, nie jest często spotykana, ale gdyby tak było, być może uczyniłoby nas to mądrzejszymi i głębiej analizującymi. Jeśli pozwolilibyśmy sobie na odrobinę władzy i autorytetu, nasza mądrość mogłaby wykraczać poza nasze własne, narzucone ograniczenia.
Redakcja ambient.com.pl